przeleżane dni lecą mi na łeb na szyję.
Zmian pełen wór. W chacie większy oddech, zmywarka,
opcja na szybkie wietrzenie w przeciągu.
Widok pałacu wymieniłem na korony drzew.
Obowiązki poszerzyłem o podlewanie zieleni z półek i parapetów.
Za oknem kołujące ptaki, brak drących wydechów.
Mimo, że wczorajszej nocy spłonęło pod klatką kilka fur,
to spokoju we mnie więcej, a wolne chwile zaczytuję.
Koi kobieta.
Działa jak aloes.
Determinuje jak termin.
Mam aktywnie,
a backup działa,
jak amen w pacierzu.
Zaliczyłem spóźnienie, na które nie ma mocy żadne przepraszam.
Odbiłem od ludzi, bo średnio chcę im o sobie w tej formie.
Dom opuszczam nocą, jak Ci, których dawniej zwałem odklejonymi.
Kwadrans drzemki wplątuje mnie na pół dnia w pościel.
I choć ostatnio oszczędzam sobie złego, to najchętniej przelałbym się jak doniczka.
Czas mija, pamięć nie, gdy utrzymują stopklatki.
Przy każdej okazji z ogromną radością
wyrywam się z objęć nadmuchanego wuwua,
pakuję mandżur i wychodzę na przeciw kleszczom
i komarom rozbijając się w lesie.
Jednych i drugich szczerze nienawidzę, a jednak w ich obecności
emanuję większym spokojem niż w betonowym centrum miasta.
Czasem ktoś zapyta, po chuj mi siekiera w przedpokoju?
Przestałem odpowiadać.
Cały set powstał telefonem.
Co jakiś czas porządkuję treść galerii.
Zapraszam na przelot ostatnich dwóch miesięcy,
gdzie więcej wolnego czasu spędziłem w hamaku, niż mieszkaniu.
To wspomnienia sytuacji, które wzbudziły szeroki wachlarz emocji!
Czuję że żyję fest,
nie tylko po potrąceniu przez samochód,
wybuchu opony przy 160/h lub ugryzieniu komara.
- A ledwo minął rok po rekonstrukcji twarzoczaszki.
Trzydziestko co niesiesz w ręcach?